Hanna Wróblewska, Minister Kultury mianowana przez Donalda Tuska, usunęła właśnie ze stanowiska dyrektora Muzeum Historii Polski jej dyrektora Roberta Kostro, któremu udało się w ubiegłym roku doprowadzić do otwarcia siedziby Muzeum i zastąpiła go profesorem kulturoznawstwa współpracującego ze skrajnie lewicową „Krytyką Polityczną”. By zrozumieć znaczenie tego gestu, trzeba przypomnieć czym jest Muzeum Historii Polski. To inicjatywa z roku 2006, która miała przełamać dewaluację polskiej historii widoczną w pierwszej dekadzie III RP. Historia została wówczas odesłana do lamusa, tudzież zamkniętych seminariów uniwersyteckich, zgodnie z hasłem wyborczym Aleksandra Kwaśniewskiego „wybierzmy przyszłość”. Postkomunistyczne środowiska nie były zainteresowane wnikaniem w historię, zwłaszcza najnowszą i udało im się wprowadzić takie stanowisko do mainstreamu. Rok 2005, kiedy w wyborach parlamentarnych najlepsze wyniki odniosły PiS i PO, partie przełamujące podział na postkomunistyczną lewicę i rozdrobnioną, politycznie niewyrobioną prawicę, dawał szansę na politykę historyczną, która przywracałaby historii Polski jej ważne i godne miejsce w przestrzeni publicznej.
Jednak w międzyczasie powstało Muzeum II Wojny Światowej, które bynajmniej nie stawiało polskie doświadczenia historycznego na pierwszym miejscu, a raczej budowało wspólną płaszczyznę dla wszystkich europejskich ofiar wojny, także niemieckich, tym samym wpisując się w niekorzystną dla Polski rewizję historii II wojny światowej. Zostało wybudowane także Muzeum Historii Żydów Polskich - Polin. Jednak nad muzeum, które miało opowiadać historię Polski zapadła kurtyna milczenia.Dopiero po 2015 roku prace nad budynkiem Muzeum przyspieszyły i udało się je otworzyć w roku 2023.
Co oznacza odwołanie dzisiaj dyrektora tej instytucji, który przez długie lata pracował nad budową tej instytucji, nad jej zbiorami i właśnie pracował nad wystawą stałą? Oznacza po prostu dekapitację tej instytucji. Zlecenie prowadzenia tej instytucji osobie związanej ze środowiskiem, które działa dokładnie tak, jak to opisuje w swej książce Frank Furedi - postuluje rewizję historii według ideologicznego klucza - jest wymownym znakiem wojny z przeszłością.
Problem ten, jak wskazuje Furedi, nie jest tylko Polską specyfiką. Właściwie polskie środowiska intelektualne stanowiące zaplecze rząd Donalda Tuska, stanowią ekspozyturę lewicowego, intelektualnego mainstreamu z Brukseli. Polskie środowiska naukowe po roku 1989 w większości podlegały i podlegają silnej kolonizacji, a raczej autokolonizacji przyjmując najbardziej radykalne prądy intelektualne płynące ze zdominowanych przez lewicę środowisk akademickich Zachodu. Na Zachodzie wojna z przeszłością trwa już od wielu lat i obecnie przyjmuje najbardziej radykalną postać. Naukowcy, którzy nie wpisują się w apologetyczny nurt są cancelowani, stosowany jest wobec nich deplatforming.
Doświadczył tego profesor Furedi. Promocja jego najnowszej książki miała się odbyć w jednej z brukselskich księgarń. Parę dni przed planowanym spotkaniem, księgarnia odstąpiła udostępnienia przestrzeni, mimo wcześniejszej umowy. Właściciele tłumaczyli to chęcią zachowania… inkluzywnego charakteru spotkań odbywających się w księgarni. Typowa lewicowa hipokryzja - deklaracja włączania różnych poglądów spowodowała wyłączenie poglądów Furediego.
Pewnie i my niedługo doświadczymy takiej cenzorskiej rewizji programu Muzeum Historii Polski, z którego znikną niebawem wszystkie świadectwa bohaterstwa Polaków na przestrzeni dziejów. Oczywiście w imię polityki włączania.